02

października 2013
Skomentuj (3)

17 września 2005 roku. Korona Kielce gra mecz wyjazdowy w Lubinie z Zagłębiem. Mimo tego że to wciąż kalendarzowe lato, pogoda nie rozpieszcza. Doskwiera zimno. Ekipa Korona Media Team wdrapuje się na szary, obdrapany, niezbyt zachęcający dach sektor dla prasy. Jest wysoko. I bardzo daleko od linii bocznej boiska. Rozgrzewający się gdzieś na dole piłkarze wyglądają jak biegające w popłochu mrówki, którym ktoś właśnie zdeptał misternie usypane mieszkanie. Bez pomocy lornetki nie możemy odróżnić Grześka Piechny od Przemka Cichonia. Dobrze, że kolega ma w zwyczaju wozić ze sobą to cudowne urządzenie. Oglądamy sześć bramek. Spotkanie kończy się remisem 3:3.

Do dziś pamiętam podanie Marcina Kaczmarka i piękne uderzenie Arka Bliskiego z prostego podbicia - gol na 2:2. To był mój pierwszy wyjazd na mecz Korony. Debiut miał nadejść trzy tygodnie wcześniej w Poznaniu. Zostałam poinformowana, że istnieje możliwość, abym pojechała do stolicy Wielkopolski autokarem z piłkarzami. Ostatecznie do tego nie doszło. Nie wiem dlaczego. Pewnie ktoś znów miał problem z kobietą na pokładzie, z czym zmagałam się później wielokrotnie.

Od spotkania z Zagłębiem minęło ponad osiem lat, a ja na myśl o każdym wyjeździe, nie tylko na mecz, nadal podniecam się tak samo jak wtedy. Wiele razy próbowałam sobie uzasadnić ten stan rzeczy. Co takiego niezwykłego jest w przebywaniu w ciasnym samochodzie przez kilka, kilkanaście długich godzin tylko po to, żeby pomarznąć przez 90 minut na mokrej trawie?

Pasja. Ludzie. Rozmowy. Kilometry. Magia.

Od jakiegoś czasu wyjazdy traktuję trochę jak formę ucieczki od rzeczywistości. Kiedy wsiadam do środka transportu, liczy się tylko to, co zastanę za następnym zakrętem, za dziesięć kilometrów, za trzy godziny. To, co zostawiam za plecami, na moment przestaje być istotne. To jak z alkoholem. Pije się, na chwilę zapomina o problemach, świat staje się łatwiejszy do zaakceptowania, ale wkrótce się trzeźwieje i okazuje się, że nic się nie zmieniło. Oprócz daty. Bez sensu? Może. Muszę mieć tę odskocznię. I nie zrozumcie tego teraz tak, że popieram częste sięganie po kieliszek. To tylko porównanie.

Na zdjęciu: Sopot - jeden z przystanków w czasie poniedziałkowo-wtorkowej wycieczki na Pomorze. Po drodze zabiliśmy rosłego bażanta, który z impetem wpadł w spojenie dachu auta i bocznych drzwi.


Komentarze do wpisu: Dodaj nowy komentarz

MC (2013-10-02 23:48:22),


Skoro jeszcze pamiętasz podanie Kaczmarka to jednak masz dobrą pamięć :)

Paula (2013-10-02 20:11:41),


Piłkarze mają taki przesąd, że kobieta w autokarze przynosi pecha. Myślę, że pomału odchodzi on w niepamięć, bo kierownikami drużyn czy masażystkami zostają przecież coraz częściej kobiety.

czasuzlodziey.bloog.pl (2013-10-02 20:00:39),


Bardzo ciekawy wpis a zdjęcie robi wrażenie. Co miałaś na myśli pisząc o problemach z kobietą na pokładzie? Spotykałem się z tym, że dziewczyny nie chciały jeździć, ale żeby kobiet nie chcieć zabrać to nie.