12

czerwca 2012
Skomentuj (1)

Z EURO 2012 jest jak z Dodą. Kochasz albo nienawidzisz. Rzadko kto przechodzi zarówno koło turnieju, jak i piosenkarki obojętnie. Kochasz? Uległeś medialnej propagandzie. Nienawidzisz? Jesteś hejterem.

Mistrzostwa Europy w Polsce i na Ukrainie podzieliły polskie społeczeństwo na dwa wyraźne obozy. Pierwszy to miłośnicy turnieju, wywieszający flagi w oknach i uważający, że z tej imprezy trzeba się cieszyć, bo druga taka szybko się nad Wisłą nie pojawi. Drugi z EURO w naszym kraju szydzi i krytykuje wszystko, co jest z nim związane. Po raz kolejny okazuje się, że jesteśmy narodem wybitnych skrajności. Który model zachowania jest lepszy? Jak dla mnie żaden. Nie opowiadam się po żadnej stronie. Wysłuchuję obu i idę w swoją.

Pokaźna część pierwszego obozu to tzw. sezonowcy. Założą na trzy tygodnie biało-czerwoną koszulkę, wrzucą w niej zdjęcie na Facebooka i wydadzą ćwierć pensji na piwo w strefach kibica. Drodzy Czytelnicy, skoro zaglądacie na ten portal, to znaczy, że interesujecie się sportem nieco częściej niż tylko raz na kilka miesięcy. Pewnie znacie to uczucie w trakcie wielkich imprez sportowych, kiedy przy rodzinnym obiedzie wujek Włodek, któremu właśnie wytłumaczyłeś, dlaczego nie braliśmy udziału w kwalifikacjach do EURO, przekonuje, że nie wystawiłby w pierwszym składzie tego Szczęsnego. Albo kiedy upierdliwa sąsiadka, która kiedyś przeganiała Was z piłką spod jej okna, dopytuje, czy aby na pewno oglądaliście mecz z Grecją, bo ona oglądała i to w szaliku i uważa, że należały nam się dwa rzuty karne.

Machinę jak zwykle napędzają media. W TeleTygodniu zaraz przed EURO można było przeczytać, że dla dzieci, które będą wyprowadzały piłkarzy na murawę, na pewno wielkim przeżyciem będzie towarzyszenie takim gwiazdom futbolu jak Messi. TVN24 zapewniał, że do kadry dołączył Grzegorz Sobierajski. Można się było także dowiedzieć, że Franciszek Smuda zdobył mistrzostwo Polski z Lechem Poznań. Monika Olejnik wykłócała się z Janem Tomaszewskim, że jak to on jest przeciwko "farbowanym lisom" w reprezentacji, skoro sam grał za granicą. Kraj trenerami stojący, a reprezentację prowadzi starszy pan, mający problemy z przeprowadzaniem zmian w czasie meczu… 

Z sezonowcami jest jak z niedzielnymi kierowcami. Lepiej ustępować im drogi, niż uczyć jak jeździć, bo za chwilę i tak zapomną. Dobrze, że mamy mnóstwo biało-czerwonych kibiców na ulicach i na stadionach. Nie o to chodzi, żeby ich nie było. Jasne, że każdy może się wypowiadać na jaki temat chce, bo to przecież wolny kraj. Tylko żeby chociaż miał o tym, o czym chce mówić, blade pojęcie, a nie zgrywał wielkiego fana i fachowca od święta, bo wypada. Bo albo jesteś kibicem albo nie. Nie da się być trochę w ciąży. I już.

Z drugiej strony barykady mamy lożę szyderców i tych, co EURO bojkotują. Ale tu też odróżnić należy pewne rzeczy. Są wieczni malkontenci i krytycy, którzy sami nic nie robią, a tylko potrafią gadać lub (częściej) szczekać zza monitora. A przecież organizacja takiej imprezy przyniesie Polsce sporo korzyści na czele z nowymi stadionami i przede wszystkim drogami. Kiedy ich nie było, smerfy marudy narzekały. Teraz jak są, też narzekają. Takim się nie dogodzi. I jest grupa o nazwie FUCK EURO 2012. Rozumiem jej założycieli i członków. To, że rozumiem, nie znaczy, że popieram. Nie popieram wywieszania flag z hasłami FUCK EURO na treningu reprezentacji Holandii. To było zwyczajnie niepotrzebne i w żaden sposób nikomu nie pomoże. Problem polega na tym, że niewiele osób chce zrozumieć tę inicjatywę i większość uważa, że w jej skład wchodzą jedynie sfrustrowani bandyci, którym nie na rękę, że sobie nie podymią i nie pokrzyczą na stadionach w czasie mistrzostw.

Rząd zaczął trząść portkami na długo przed EURO i postanowił za wszelką cenę wyczyścić polskie stadiony z tzw. chuligaństwa stadionowego. To miało być lekarstwo na wszelkie zło tego kraju i zapewnienie udanego turnieju. Dochodziło do wielu absurdów i dziwacznych zatrzymań, o czym nie ma co się rozpisywać. Narzeka się, że na meczu z Grecją nie było stałego dopingu ze strony Polaków i należytej atmosfery. Jak miała być, skoro prawdziwym fanom dano wyraźny sygnał, że oni z tej zabawy są wykluczeni? Dlaczego mieliby więc teraz wspierać ten turniej? Zastanawialiśmy się ostatnio z kolegą, jeżdżącym regularnie na mecze swojej drużyny po całym kraju, czy sytuacja kibiców albo jak kto woli kiboli zmieni się po EURO. Czy skończą się bezpodstawne łapanki, zakazy stadionowe i pobudki o 6 rano. Bliżej byliśmy odpowiedzi twierdzącej. W końcu trzeba się było przed tak wielką imprezą narodową pochwalić, jaki to niebagatelny wpływ na jej bezpieczny przebieg miały władze i policja.

Sezonowcy, pikniki, widzowie, chuligani, kibice, fanatycy… Podziały. Podziały. Podziały. Ale gdzie w tym wszystkim jest piłka nożna?

Nie mam dostępu do polskiej telewizji, radia ani gazet. Nie spotykam kibiców na ulicy. Nie czytam pod internetowymi artykułami komentarzy, bo to w większości efekty nudy i zawiści. I przez ostatnie trzy dni nie włączałam komputera. Byłam tylko ja i mecze. Piłka. Ta na boisku. Na nowo odkryłam, że przecież kocham takie imprezy jak EURO. Świetne ekipy rozgrywają po kilka meczów krótkim czasie, w którym każde zawahanie i potknięcie może zadecydować o ich losie. Nie ma czasu na kalkulacje. Walka na poważnie. To jest kwintesencja futbolu.

Dlaczego musiałam się odciąć od innych, żeby znów poczuć tę adrenalinę? Wszystkie pozapiłkarskie sprawy, całe to zamieszanie przed turniejem z drogami, stadionami, kibicami oraz przede wszystkim media robiły co mogły, by obrzydzić mistrzostwa Europy jeszcze przed ich rozpoczęciem. Prawie im się udało. A potem… potem wyłączyłam Internet. Polecam prawdziwym fanom futbolu. Cieszmy się piłką.

Bo za chwilę Polska odpadnie z turnieju. Flagi znikną z ulic, parapetów, drzew i samochodów. Wszyscy przerzucą się na kibicowanie Hiszpanii, Holandii albo innej drużynie, która akurat wygrywa i ma największe szanse na końcowy triumf. Później EURO się skończy. Każdy powróci do swoich zajęć. Zacznie się sezon ligowy. Stadiony się przerzedzą. Większość zapomni o piłce. I tak do następnej wielkiej futbolowej imprezy.

Link do tekstu na CKsport.pl – tutaj.

Na zdjęciu: mogłoby być tak... Oprawa na stadionie w Kielcach podczas meczu reprezentacji Polski z Finlandią 29 maja 2010 roku.


Komentarze do wpisu: Dodaj nowy komentarz

MC (2012-06-12 20:16:39),


Mam nadzieję, że już dzisiaj ludzie pozdejmują reklamy Tyskiego z okien i balkonów :) A najlepsi są tacy co tą "flagę" czyli reklamę piwa powiesili w drugą stronę :D