31

sierpnia 2014
Skomentuj (5)

- Wiedziałeś, że kompletnie nie mam doświadczenia, jeśli chodzi o chodzenie po górach. Wcześniej byłam jedynie na Łysicy, nad Morskim Okiem i w Słowackim Raju, czyli... praktycznie nigdzie. Dlaczego zdecydowałeś się mnie zabrać? Skąd wiedziałeś, że dam radę?
- Wiesz... zorganizowałaś sobie sama wyjazd do Brazylii. Poszłaś do faweli. Wiedziałem, że sobie poradzisz - odpowiedział mi Michał.

Siedzieliśmy ledwo żywi na korytarzu schroniska w Murowańcu, w Tatrach Wysokich. Dochodziła północ. Kilkadziesiąt minut wcześniej wróciliśmy z Orlej Perci. Przeszliśmy całą w jeden dzień. To podobno spory wyczyn jak na nowicjusza. Drewniane krzesło starało się uprzykrzyć mi życie, jak tylko mogło. Twarde oparcie wbijało się w kręgosłup tak mocno, jakby za wszelką cenę chciało zepchnąć z siebie niepotrzebny balast. Ale miało pecha. Jego użytkownik nawet nie zauważał niedogodności. Każdy najmniejszy nawet ruch urastał do rangi wyzwania. Move a little challenge. Trzeba iść na dół naładować baterię w telefonie. Bo tutaj, na drugim piętrze, nie ma gniazdek. Ale jak? Przecież nie wstanę. Nie ma szans. Nogi jak nogi, ale nawet ręce odmawiają posłuszeństwa. Drżąca dłoń ugięła się pod ciężarem puszki piwa. Trunek wylał się na spodnie.

Nigdy nie doświadczyłam takiego stanu. Nigdy nie byłam tak zmęczona. Ale też tak dumna, zadowolona i pełna satysfakcji. W tamtym momencie byłam panią świata. Nie liczyło się nic oprócz faktu, że przed chwilą przeżyłam jedną z największych przygód życia.

Wyjazd wypadł zupełnie spontanicznie. Kumpel, Michał, przebywał akurat na urlopie i kilka dni wcześniej w pięknych okolicznościach pogodowych zdobył Rysy. Napisał na Facebooku o nocnym zejściu z czołówkami, opublikował robiące wrażenie zdjęcie szczytu, oświetlanego czerwonymi promieniami zachodzącego słońca. Bajka. Kiedyś coś takiego przeżyję... Ale w sumie... Kiedyś? Dlaczego czekać do kiedyś? Michał powiedział "przyjeżdżaj", a mnie nie trzeba było zachęcać. Poświęciłam nawet mecz Korony w Krakowie z Cracovią. Nie wiedziałam w końcu, kiedy po raz kolejny nadarzy się taka okazja.

Spędziłam w sumie na szlaku siedemnaście godzin. Od 6:00 rano, od wyjścia z kwatery w Zakopanem aż po 23:15 - godzinę powrotu do schroniska w Murowańcu. Łańcuchy, klamry, drabinki, zejścia, podejścia... I tysiąc kryzysów. Chociaż większości nie dawałam po sobie poznać. Największy dopadł mnie na Skrajnym Granacie na wysokości 2225 m.n.p.m. Powiedziałam chłopakom, że już chyba nie dam rady. Jak chcą, niech idą dalej. Nie chcę, żeby rezygnowali z przejścia całości przeze mnie. Wiem, jak bardzo im na tym zależało. A ja bałam się o swoje... bicepsy. A właściwie o to, że nie spełnią moich oczekiwań. Jeszcze jedno podeście, polegające na wciąganiu całego ciężaru ciała chwyt za chwytem po łańcuchu i łapa nie wytrzyma. A wtedy... A wtedy mnie nie ma. Bo za plecami rozciągała się już tylko przepaść.

Zrobiliśmy sobie przerwę. Wypiłam Red Bulla. Michał wyciągnął z plecaka termos z herbatą z miętą. Odpocznijmy, zastanówmy się, co robimy. Mamy świetne warunki pogodowe. Szkoda byłoby to zmarnować. Prognozy na kolejne dni nie są optymistyczne. Albo idziemy do końca wszyscy, albo wszyscy odpuszczamy. Bardzo chce iść. Ale po prostu się boję. Trasa jest niezwykle wymagająca. Czasem przez dłuższą chwilę się stoi i zastanawia, gdzie postawić stopę, jak pokonać najbliższy odcinek. Jeden fałszywy ruch lub błąd i się spada... - Idziemy - powiedziałam w końcu, czując się niemal tak, jakbym właśnie podjęła decyzję, mogącą zaważyć o moim życiu. Teraz wiem, że gdybym postanowiła inaczej, bardzo bym tego żałowała.

Wracając do początku wpisu... Co wyjazd do Brazylii ma do wspinaczki wysokogórskiej? Okazuje się, że dużo. Bo Orla Perć to przede wszystkim głowa. Psychika. Zimna krew i rozwaga. Jeśli się nie ma lęku wysokości i dysponuje odrobiną odwagi a przy tym nie spędza się wolnego czasu non stop na kanapie, to się ją przejdzie. Należy jednak pamiętać, że nie jest to zwykła turystyczna wycieczka. To już sport.

A ja... zabrałam się do niego trochę tak, jak piętnastolatek do samochodu ojca. Nie do końca zdawałam sobie sprawę, na co się porywam. O Orlej Perci wiedziałam tylko tyle, że jest najtrudniejszym szlakiem w Polsce. Najtrudniejszym, czyli jakim? Nie mogłam tego nawet do niczego porównać. W życiu nie spróbowałam chociażby wspinaczki na ściance, mimo że zawsze chciałam. A może podświadomie czułam, że jeśli poczytam o tej Orlej i pooglądam filmiki ze szlaku, to się wycofam? Może to wszystko nie było do końca poważne i odpowiedzialne, ale przecież towarzyszyła mi doświadczona ekipa. Michał na wyjazd w góry wykorzystuje niemal każdy urlop. Jego tata, Jerzy, który był z nami, jest ratownikiem GOPR. Kuba dopiero co ukończył Tour de Pologne Amatorów. Z kolei Kamil prowadzi bloga "Poczuj Magię Gór" i wie o Tatrach absolutnie wszystko. Nie miałam byle kogo u boku ;).

- No, to w Polsce nie masz już czego zdobywać - powtarza mi ciągle Kuba. Nie do końca wiem, czy mówi to na serio. Pewnie nie. W każdym razie spodobały mi się góry. Ryzyko. Adrenalina. Emocje. Tak, może właśnie to w nich znalazłam. Klarują się nowe cele. Okazało się, że istnieje życie po mistrzostwach świata w Brazylii...

Poniżej kilka zdjęć z wyprawy na Orlą Perć. Przed wyjazdem nie zabrakło oczywiście dylematów, czy brać wielką lustrzankę do plecaka, czy obciążać się dodatkowymi kilkoma kilogramami... No ale jak to tak, bez aparatu?!

Na Skrajnym Granacie. Tu padła słynna decyzja "idziemy!"

Moje ulubione zdjęcie z wyprawy, za które dziękuję Michałowi.


Komentarze do wpisu: Dodaj nowy komentarz

joanna3610 (2014-10-13 19:53:46),


Zazdroszczę Wam takich wypraw, ja uwielbiam góry, ale zbyt późno zaczęłam moją z nimi przygodę... pozdrawiam

joanna3610 (2014-10-13 19:53:25),


Zazdroszczę Wam takich wypraw, ja uwielbiam góry, ale zbyt późno zaczęłam moją z nimi przygodę... pozdrawiam

anna gładysz (2014-09-04 22:32:22),


zazdroszczę :-)

trabson (2014-09-01 08:37:16),


Kuba nie mówi tego serio.

MC (2014-08-31 22:48:37),


Ostatnie zdjęcie od razu mi się skojarzyło z pomnikiem Jezusa w Rio.