Jak się tam dostać?
Już w sierpniu 2017 roku, kiedy byłam na Islandii, zastanawiałam się, jak się dostać na Grenlandię. W końcu to rzut beretem! Statki pasażerskie nie pływają. Loty są drogie. Wyszukiwarka wyświetlała mi wtedy połączenia po dziesięć tysięcy złotych! Szaleństwo. Było to jednak lato – sezon. Loty bez wyprzedzenia i wyszukiwanie na szybko, z ciekawości. Mimo że Grenlandia należy do Danii, do to jej stolicy, Nuuk, bezpośrednio polecimy tylko z Keflaviku w Islandii. I okazało się, że wcale nie trzeba wydać fortuny, chociaż też „za frytki” się biletu nie kupi. Linie Air Iceland Connect oferują przeloty (w jedną stronę) z Keflaviku do Nuuk już za 270 euro. Z kolei liniami Air Greenland dostaniemy się na Grenlandię bezpośrednio z Kopenhagi, ale do miejscowości Kangerlussuaq, leżącej ponad 300 kilometrów na północ od Nuuk.
Na lotnisku w Keflaviku dało się odczuć, że lecę w nietypowe miejsce. Nie było standardowych kolejek do wejścia do samolotu ani tłumu na żadnym etapie pakowania się do maszyny. W ogóle nie było ludzi! Na pokład wsiadło dokładnie piętnaście osób. Bombardier Q200 mógł pomieścić 37 pasażerów. Bajka. Właśnie tego oczekiwałam od tej podróży. Jeżeli szukacie odpoczynku od tłoku, korków i zawrotnego tempa, to polecam ten kierunek.
Jak podróżować po Grenlandii?
Loty wewnętrzne są – a to ci niespodzianka – drogie. Kosztują mniej więcej tyle samo, co lot na samą wyspę. Mamy jednak tylko dwie opcje – latanie albo… pływanie, bo między miasteczkami nie ma dróg. Można też wykorzystać psi zaprzęg, ale na to potrzeba troszeczkę więcej czasu ;). Ważna kwestia – lot o czasie trafia się tu mniej więcej tak często, jak białe święta Bożego Narodzenia w Polsce. Ze względu na trudne warunki atmosferyczne z góry należy założyć opóźnienia. Nasz samolot z Nuuk do Ilulissat odleciał ponad dwie godziny później niż planowano. Plus jest natomiast taki, że nie ma żadnych odpraw. ŻADNYCH. Nawet tej bezpieczeństwa. Dodatkowo lotnisko jest malutkie. Dlatego też można pojawić się na nim dosłownie pół godziny przed odlotem.
Z kolei do stolicy Grenlandii z północy wracaliśmy promem. Ten środek transportu jest niewiele tańszy od drogi powietrznej, ale za to gwarantuje dodatkowe atrakcje i niesamowite widoki, jako że płynie się wzdłuż linii brzegowej. Statek linii Sarfaq Ittuk z Ilulissat do Nuuk płynie półtora dnia. W cenie biletu dostajemy miejsce na łóżku piętrowym w pomieszczeniu czteroosobowym bez drzwi. Podobnie jak w każdym środku transportu, także i tu można wybrać, w jakich warunkach chcemy podróżować. Wszystko jest kwestią ceny. Można wykupić sobie kajutkę jednoosobową, ale na tej trasie to koszt 4700 koron duńskich, czyli prawie 2700 złotych. Ja za swoją kuszetkę dałam ok. tysiąca złotych. I… byłam pozytywnie zaskoczona warunkami! Jest naprawdę czysto i schludnie. Na łóżku czeka na nas poduszka z IKEI, jednorazowa poszewka i prześcieradło. Warto posiadać swój koc lub śpiwór. Jeżeli niczym takim nie dysponujemy, możemy na statku za ok. 85 zł zakupić kołderkę. Cena biletu nie zawiera żadnych posiłków. Można je o odpowiednich porach kupić na miejscu, ale warto zaopatrzyć się wcześniej we własne jedzenie, bo – wiadomo – jest drogo (ciepła kolacja złożona z drugiego dania i deseru to 140 koron = 80 zł).
Centrum dowodzenia na promie
Załoga jest bardzo sympatyczna i otwarta na turystów. Pani pracująca na statku, mimo że nie mogła pochwalić się płynną angielszczyzną, sama z siebie zaproponowała nam wejście do kapitana do sterowni! – Jaką prom ma pojemność? – zapytałam jej. – 230 pasażerów – odpowiedziała. – A ile osób płynie obecnie? – 34 – doprecyzowała. Szybko okazało się, że jesteśmy jedynymi turystkami na pokładzie! Nie licząc Duńczyków, ale w końcu oni to jak sami swoi. Może to było powodem zaproszenia do kapitana? Dlatego też wolę podróżować poza sezonem.
Promu nie polecam osobom z chorobą morską. Ale naprawdę nie polecam! Pierwsza noc była jeszcze ok. Ale druga… myślałam, że ta łajba zaraz się przewróci i podzielimy los Titanica! Ciężko było zasnąć, kiedy bujało na prawo i lewo, a co dopiero mówić o ustaniu czy wzięciu prysznica. Po pokładzie chodziło się jak po pijaku, a plecaki latały po podłodze. Przeżycia niezapomniane! A na koniec… kino! Tak, na promie znajduje się nawet sala kinowa. Co dzień po kolacji zupełnie za darmo można było tam zasiąść i obejrzeć film. W sali było jednak strasznie zimno, a i wyświetlane dzieła nie powalały na kolana. Jednego wieczoru puścili jakiś holenderski film z XVII wieku.
Moja kuszetka na promie
Przecież tam tylko Eskimosi w igloo!
Welcome to colorful Nuuk – wita nas napis na lotnisku w stolicy Grenlandii. Igloo nie ma, ale też jest zajebiście! I faktycznie kolorowo. Grenlandzka architektura charakteryzuje się osiedlami kolorowych domków. Są żółte, zielone, niebieskie, czerwone, a nawet i fioletowy się trafi. Martin – Duńczyk, u którego mieszkaliśmy w Nuuk, opowiadał nam, że nie możesz sobie ot tak wybudować tu domku w jakimkolwiek kolorze chcesz. Musisz się dostosować do odpowiedniej palety barw. Po pierwszym spacerze moją uwagę zwróciło jednak co innego – podwójna numeracja budynków. Nasz gospodarz tłumaczył, że spowodowane jest to tym, że kiedyś nie było nazw ulic. Kiedy budowano domek, nadawano mu po prostu kolejny numer. W miarę rozwoju miasta pojawiły się i ulice. Starą numerację jednak zachowano. W efekcie każdy budynek posiada dwa numery. Na najstarszym tutejszym domku widnieje numer 37. Przetrwał 300 lat. Co ciekawe, lokalni bardziej orientują się w starej numeracji. Kiedy zapytaliśmy raz miejscowego o adres, przyznał, że mieszka niedaleko, ale nie zna nowej numeracji. Niestety my nie dysponowaliśmy tą tradycyjną.
Nie Eskimosi. Inuici. Miejscowi nie lubią, kiedy nazywa się ich Eskimosami. Nazwa ta nie pochodzi nawet z lokalnego języka. Wymyśliły ją najprawdopodobniej obce ludy. Oznacza „zjadaczy surowego mięsa” i uznawana jest za obraźliwą. Ciekawostka – mimo to na duńskich uczelniach wyższych nadal studiuje się kierunek o nazwie eskimologia. Ale surowe mięso jadłam. Surowa skóra wieloryba to tutejszy rarytas. Jest droga, ale akurat nasza gospodyni z Ilulissat miała go w zamrażarce pod dostatkiem i nas poczęstowała. Poza tym renifery – jest ich tu dużo i często lądują na talerzu w każdej postaci. Inne zwierzęta? Niedźwiedzie polarne i foki. Ze skóry fok robi się tu wszystko. Nawet obszycia siedzeń na poczcie w Nuuk! Natomiast nie ma tu pingwinów! One żyją tylko na półkuli południowej!
Osiedle kolorowych domków w Ilulissat
Miejscowi chętnie przyjmują turystów pod swój dach. Tak wielu ich tu nie ma, a dla lokalsów to okazja do poznania innej kultury i rozmowy po angielsku. A po angielsku nie mówi tu każdy. Anna, nasza gospodyni, uczy matematyki w szkole podstawowej, ma dwójkę dzieci, a jej życie wcale nie różni się od życia przeciętnego Polaka. Jej dzieci grają w piłkę w butach Nike, mają Netflixa i gry komputerowe. Anna podróżowała po świecie. Była w Danii i Grecji i, jak sama przyznaje, nie chciałaby mieszkać nigdzie indziej. – Polska? Mój znajomy latał do Polski do dentysty. Macie dobrych i tanich specjalistów – takie skojarzenia ma z naszym krajem.
Inuitów zapamiętam jako przemiłych ludzi nieskażonych (jeszcze) pieniądzem. W najbardziej turystycznych miejscach w USA albo Chinach chcą cię ograbić na każdym kroku. Tutaj tego nie poczujesz. Wręcz chce ci się dać napiwek. Tak jak na zaprzęgu psim – jednej z największych lokalnych atrakcji. Aby dostąpić zaszczytu przejażdżki, trzeba się ruszyć na północ, bo w Nuuk takich wycieczek nie ma. Nasz przewodnik – Konrad – zdziwił się, że tu jesteśmy, bo o tej porze roku turystów tu jak na lekarstwo. Jeśli ktoś się trafia, to co najwyżej Duńczycy, którzy przyjechali do pracy. Na dzień dobry uprzedził nas, żebyśmy się nie przerazili i nie reagowali, kiedy będzie krzyczał na psy. Dodał też, że być może czasem będzie zmuszony sprzedać im kopniaka, bo tylko tak można je powstrzymać od walki miedzy sobą. Zanim odezwą się wielcy obrońcy praw zwierząt – to psy pierwotne, walczące o pozycję, przyzwyczajone do zimna, śpiące w śniegu i wykorzystywane do zaprzęgów od zarania dziejów.
Psi zaprzęg w Ilulissat
Spacerując po Ilulissat poznaliśmy Duńczyka, który przebywał tam od tygodnia. To fizjoterapeuta, który zatrudnił się w miejscowym szpitalu. Dużo podróżuje. Studiował w Kanadzie. Zwiedził Amerykę Południową. Był w Indiach, Nepalu, Australii, na Kilimandżaro. Tutejsza placówka medyczna składa się z sześciu lekarzy, dwóch fizjoterapeutów i dziesięciu pielęgniarek. Szpital nie wykonuje skomplikowanych operacji. Zapewnia raczej podstawową opiekę zdrowotną, która jest tu darmowa. – Lepiej nie chorować tu poważnie – nie ukrywał. Ciężko chory pacjent transportu do bardziej zaawansowanej placówki mógłby nie doczekać albo nie przeżyć. Ale nie tylko Duńczycy przyjeżdżają tu pracować. W jednej z knajp w Ilulissat poznaliśmy… Tajkę! Przyjechała do mroźnej krainy z ciepłego i tętniącego życia Bangkoku dla przygody i pracy jako kelnerka.
Tam jest minus pięćdziesiąt!
Na Grenlandię?! I to jeszcze zimą?! Zamarzniesz! Okazało się, że jest… całkiem ciepło. W Nuuk przywitała nas temperatura pięć stopni poniżej zera. PIĘĆ! Pewnie nie takie wyobrażenia mieliście na myśl o Grenlandii zimą? A jednak globalne ocieplenie to nie mit. Latem potrafi być tu dwadzieścia stopni na plusie. Ale grasuje także… chmara komarów! Ponoć bez siatki na głowie nie ma co się wybierać na spacer. Nieco chłodniej było w Ilulissat. Tam temperatura wahała się między minus trzynaście a nawet minus dwadzieścia w nocy. Inaczej się to jednak odczuwa niż w Polsce. I człowiek też się inaczej ubiera. Nikt nie spaceruje w adidaskach i z gołymi kostkami ;).
Większym problemem są… ciemności. O tej porze roku, czyli w grudniu, w Ilulissat słońce nie wstaje w ogóle. Koło godziny 11:00 zaczyna robić się widno. Słońce zbliża się do horyzontu, ale się zza niego nie wyłania. Dzięki temu przez jakieś trzy godziny można coś zobaczyć. W połowie stycznia słońce wschodzi po raz pierwszy w nowym roku. Jest to ważny dzień. Do tego nawiązuje też symbolika flagi Grenlandii. Widnieje na niej czerwono-białe koło, nawiązujące do wschodzącego słońca.
Jak to jest z tą zorzą?
Dla mnie głównym celem podróży było sfotografowanie zorzy polarnej. A te występują w okresie jesienno-zimowym. Długie noce więc były moim sprzymierzeńcem. Tego samego nie mogę jednak powiedzieć o… chmurach. Logiczne – jak są chmury, nie widać zorzy. Czasem, kiedy zjawisko jest bardzo silne, przebija się przez parę wodną. Ale musi być naprawdę silne. A do tego nie miałam niestety szczęścia. Nuuk powitało nas dużym zachmurzeniem. Dowiedzieliśmy się, że zorza była widoczna dzień przed naszym przyjazdem. Dokładnie ta sama sytuacja powtórzyła się, kiedy dotarliśmy do Ilulissat. No pech.
Kilka sekund później już jej nie było
Media społecznościowe mają moc. Już nieraz pomogły mi w podróży. Przeglądając przed wyjazdem ostatnie zdjęcia zrobione przez ludzi na Grenlandii, natknęłam się na fotografa mieszkającego w Nuuk. Zakochałam się w jego fotografiach z zorzą polarną w roli głównej i postanowiłam do niego napisać. Nie dość, że odpisał, to jeszcze ostatecznie wyszło tak, że jeździliśmy razem po okolicy w poszukiwaniu kolorowego nieba! Gdyby nie jego rady i doświadczenie, pewnie wróciłabym z niczym. W tym okresie zorze nie były zbyt intensywne i trzeba było się wysilić, żeby je dostrzec gołym okiem. Zupełnie inaczej widział je natomiast aparat, ustawiony na długie czasy naświetlania. To nie jest więc tak, że stoisz i widzisz. Nie jest też tak, że stoisz i podziwiasz przez godzinę. One są szybkie i zmienne jak cholera! Pojawiają się i zaraz znikają. Przydatna jest strona internetowa bądź aplikacje, dzięki którym można na bieżąco śledzić prognozy intensywności zorzy w danym regionie. Akurat podczas mojego pobytu na Grenlandii najlepsza widzialność była na Islandii. Kiedy jednak dotarłam tam dwa dni później, bo miałam przesiadkę, powitały mnie – a jakże – gęste chmury, porywisty wiatr i deszcz. Taka oto zima na Islandii. Dlatego cieszę się z tego, że mam jakąkolwiek zorzę na zdjęciach, ale wiem, że… jeszcze kiedyś uchwycę to dużo lepiej.
Szedł gość z gitarą, chciał zdjęcie, to zrobiłam ;)
Ilulissat
Zachód słońca w Nuuk
Jeszcze raz zaprzęg psi w Ilulissat
Blokowisko w Nuuk
cytotec pills (2024-12-05 12:35:56),
can i buy cytotec without rx IMPORTANT NOTE For every 1 Unit of Insulin, you need to take 10 Grams of Fast absorbing carbs within 15 minutes of administration