19

października 2012
Skomentuj (6)

Usiadł na brzegu starego, starannie pościelonego łóżka. Wypełniona do granic możliwości powietrzem pierzyna zapadła się pod jego ciężarem. Nie ważył dużo. Zawsze był drobnej postury. Ale od jakiegoś czasu wyglądał wyjątkowo mizernie. Nikł na tle tego wielkiego łóżka i tej pierzyny niczym surfer w morskich falach, tracąc równowagę.

Zawołał mnie do siebie. Często to robił. Głównie po to, żeby mi dać parę złotych od święta. Za późno zdałam sobie sprawę, jak długo musiał odkładać, żeby pod choinkę dać każdemu. Po latach ciężkiej pracy jako cieśla listonosz nie przynosił za wiele. Miał sześcioro wnucząt i dwoje prawnucząt. Nigdy nikogo nie pominął.

Tym razem chodziło o co innego. W taki sposób jeszcze nigdy ze mną nie rozmawiał. Tak sam na sam. Opowiadał o wojnie. O tym, jak został schwytany przez Niemców i wywieziony z ojczyzny. O tym, jak musiał pracować przymusowo. O tym, jak był więziony i jak spał w stodole. Miał łzy w oczach. Wargi mu się trzęsły. Na tych łzach i jego wyrazie twarzy skupiłam się tak bardzo, że zamiast chłonąć jego cenne słowa, rozmyślałam, dlaczego mi o tym w ogóle mówi.

Może coś przeczuwał. Może już naprawdę źle się czuł. Wiedziałam, że był więziony w Niemczech, ale nigdy nie dzielił się swoimi wspomnieniami z tego okresu. Ja też nie pytałam. Miałam piętnaście lat i o drugiej wojnie światowej wiedziałam wtedy tyle, co o fizyce jądrowej. Byłam w wieku, w którym czytanie czegokolwiek związanego ze szkołą (a historia zdecydowanie podchodziła pod tę kategorię) równało się z największą możliwą katorgą na świecie.

Dopiero na studiach sięgnęłam głębiej do lektur z czasów wojny i komunizmu w Polsce. Człowiek zdaje maturę, wkracza w dorosłość, a nie zna najnowszej historii własnego kraju. Nigdy nie wyrabialiśmy się w szkole z napiętym programem. Ostatnie strony podręczników od historii mogłyby nie istnieć. Za późno zrozumiałam wiele rzeczy, ale wiem też, że musiałam po prostu do nich dorosnąć. Dziś żałuję tego, że tak mało pamiętam z tej jego opowieści. Tyle pozostało pytań, na które dziadziuś już nigdy nie odpowie.

Pod koniec tego miesiąca mija rocznica jego śmierci.

 

Dużo podróżował. Był w Ameryce Środkowej, Egipcie, Japonii i Izraelu. Walczył na wojnie w Wietnamie. Był komandorem porucznikiem sił powietrznych wojsk USA. Za swoją postawę na froncie otrzymał kilka odznaczeń i medali. Polskę też odwiedził. Dobrze wspominał swój pobyt w Warszawie w latach osiemdziesiątych. Podobał mu się Pałac Kultury i Nauki i smakowały pierogi. Nie zdołałam usłyszeć wszystkiego. Mówił półszeptem, a ilość decybeli wokół nie była zbyt adekwatna do miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Siedzieliśmy w audytorium szkoły podstawowej w Malvern, pod Filadelfią. Jego dziesięcioletnia wnuczka miała za chwilę grać koncert.

Od miesięcy dwa razy w tygodniu jeździła na siódmą rano na próby. Grała w orkiestrze szkolnej na flecie. Cóż to był za koncert! Kiedy siedzi się na sali pełnej zatroskanych rodziców oraz rozwydrzonych dzieciaków, a przed sobą ma się perspektywę popisów muzycznych czwartoklasistów, nie oczekuje się zbyt wiele. Jak bardzo można się mylić. Pół godziny później wszyscy na stojąco biliśmy brawo przez dobre dwie minuty i nie było to efektem dobrych manier.

Bill też wstał, choć dla niego nie było to łatwe. Poruszał się o własnych siłach, nigdy nie chciał pomocy, ale po jego mimice twarzy widać było, ile bólu sprawia mu każdy ruch. Mimo to siadał za kierownicą i jeździł spod Waszyngtonu pod Filadelfię, kiedy tylko mógł. Zwykle zajmowało mu to około czterech godzin. Robił wszystko, żeby być na występach szkolnych swoich wnuczek.

Przyjechał nawet ze złamanymi żebrami. Był czerwiec. Trwały mistrzostwa Europy na boiskach Polski i Ukrainy. Zawoziłam rano dzieciaki na obozy wakacyjne, a później miałam kilka godzin wolnego w środku dnia. Chciał oglądać ze mną mecze. Może dlatego, że nie miał nic innego do roboty. A może dlatego, że naprawdę go to interesowało. Nie wiem. W każdym razie zadawał dużo pytań. Ja cierpliwie wszystko tłumaczyłam tak samo, jak on tłumaczył mi kiedyś zasady futbolu amerykańskiego przy okazji meczu Navy Academy. Zabrał mnie na spotkanie swojej drużyny do Annapolis w stanie Maryland. Zapłacił za bilet.

Była to dla mnie niezła szkoła, bo Bill nie dosłyszał. Mój akcent zdawał się sprawiać mu dodatkową trudność. Pod koniec fazy grupowej Euro 2012 każdego kolejnego ranka na dzień dobry pytał, kto dziś gra. Poczułam domową atmosferę wielkiego turnieju chociaż trochę. Choć nie należało to do moich obowiązków, co chwilę upewniałam się, czy czegoś nie potrzebuje albo nie jest głodny. Nigdy nie był. Niemal wcale nie jadł. Raz zapytał mnie, czy aby na pewno nie posiadam włoskich korzeni. – Dlaczego pytasz? – zdziwiłam się. – Bo we Włoszech wszyscy tylko na jedzenie ciągle zapraszają – uśmiechnął się. Jego ojciec urodził się w Italii.

W sierpniu odwiedziłam go w jego domu pod Waszyngtonem. Zaoferował nocleg po koncercie Linkin Park. Kiedy rano zeszłam na dół, siedział na kanapie z psem na kolanach, jakby czekając na mnie. Chciał mi robić śniadanie. Był dla mnie jak dziadek. Obok niego stała kolorowa, sięgająca sufitu choinka. – Teraz to już nie ma sensu jej rozbierać – powiedział, zanim zdążyłam otworzyć usta. Opowiadał, że w kwietniu 2013 roku jedzie na wycieczkę do Chin. Odwiedzi Beijing i Szanghaj. Widać było, że już tym żył. Chciał też jechać do Irlandii, do Dublina na mecz towarzyski Navy, ale narzekał, że przesadzili z ceną za wyjazd.

Dziś popołudniu odbędzie się jego pogrzeb.

Na zdjęciu: jesień. Gdzieś w okolicach Filadelfii. Październik 2012.


Komentarze do wpisu: Dodaj nowy komentarz

Bobby (2017-05-14 11:31:14),


Very shortly this website will be famous amid all blogging visitors, due to it's nice content

Jagna (2013-08-02 01:20:24),


Uuu... ubiegłaś mnie :) Mam gotowy do wrzucenia podobny tekst, czekam jeszcze na zdjęcia... Tak czy owak - super, że ktoś pisze o szacunku do starszych ludzi. Tak często ludzie o nim zapominają, jakby zapomnieli też, że sami kiedyś będą starsi. A przecież od dziadków i babć - także tych doszywanych - można się tyle dowiedzieć... Kciuk w górę, jedenaste przykazanie b. ważne!

Pierzus (2012-10-21 16:52:14),


Nic innego mi nie przychodzi do głowy jak... smutne... Na prawdę smutne... mam nadzieję, że tam z góry będzie w stanie spełnić swoje marzenia o zobaczeniu Chin i innych miejsc...

Aśka (2012-10-21 04:30:58),


doprowadzasz do łez

MarcinW (2012-10-19 20:38:09),


Bardzo poruszający tekst. Pozdrawiam :)

Leszek (2012-10-19 19:19:10),


Bardzo ciepły tekst. Wierzę w to, że tam na górze dobro wraca do takich osób jak Twój dziadek i Bill.