12

czerwca 2014
Skomentuj (1)

To już dziś. Kolejny piłkarski turniej. Pewnie wielu miało go dość, zanim się jeszcze w ogóle rozpoczął. A spora część moich koleżanek będzie go wyklinać gorzej niż kierowcy piątkowe korki przy wyjeździe z Warszawy.

Gdyby nie ten turniej, to pewnie uczyłabym się teraz do sesji. Skończyłabym wreszcie studia. Albo pracowała gdzieś zagranicą, zbierając truskawki i w miesiąc zarobiłabym na kapitalne wakacje w Hiszpanii albo na jednej z wysp Morza Śródziemnego. Albo może znalazłabym normalną, stałą pracę za biurkiem jakiejś korporacji i jak każdy z utęsknieniem wyczekiwała weekendu.

Gdyby nie ten turniej...

Mistrzostwom świata w Brazylii poświęciłam wszystko. Od miesięcy wszystko toczyło się wokół nich. Każda czynność, każdy wydatek, każda decyzja poprzedzana była stwierdzeniem "ale Brazylia..." Żeby zarobić na wyjazd, chwytałam się różnych zajęć. Zwykle zupełnie niezwiązanych ze sportem. 

W moim przypadku nie było tak, jak myśli większość. Że ktoś mnie tam wysyła i mi wszystko opłaca. Wszystko wymyśliłam, planowałam i organizowałam zupełnie sama. A to, że dostałam szansę korespondowania i możliwość fotografowania, wyszło, jak to się mówi, w praniu :).

Dziś, w dzień inauguracji mistrzostw, od rana dostałam już z jakieś dwadzieścia zapytań, czemu ja jeszcze nie jestem w Ameryce Południowej. Odpowiadam więc publicznie - bo mam bilet na 22 czerwca. Kiedy go bukowałam, nie miałam pojęcia, że to wszystko się tak ułoży i  że zostanie mi przyznana akredytacja. Początkowo miałam tam jechać na kilka dni, żeby chociaż przez chwilę poczuć atmosferę święta w kraju, który kocham. Wiele razy próbowałam przebukować bilet. Tak naprawdę ostatnie kilka dni spędziłam na stronach linii lotniczych. Obecne ceny powalają mnie jednak z nóg. Trzeba się więc cieszyć tym, co jest.

Dlaczego ten turniej jest dla mnie tak ważny? Nie, on nie jest ważny. On jest całym moim życiem. Motywował i dawał nadzieję, kiedy wszystko wydawało się już nie mieć sensu. Był i jest dla mnie jak insulina dla cukrzyka. 31 dni, 32 drużyny, 64 mecze - nie, to naprawdę nie chodzi tylko o to. Tu już nie chodzi o kopanie piłki czy o strzelanie bramek. Powiadają, że nie liczy się cel, ale droga pokonana, aby go osiągnąć. Właśnie o tę drogę chodziło. Tę długą drogę od luźnego "fajnie byłoby pojechać" aż do "zrobię wszystko, aby tam być".

Jestem dumna, że się udało.

Wkrótce spełni się największe marzenie mojego życia. A póki co, usiądźmy w fotelach i zacznijmy imprezę.

Czwartek, 12 czerwca, 22:00, Sao Paulo, Brazylia - Chorwacja

Na zdjęciu: Neymar i Clint Dempsey. Reprezentację Brazylii miałam okazję fotografować raz, podczas meczu towarzyskiego z USA, rozgrywanego w maju 2012 roku w Lanover w stanie Maryland w Stanach.


Komentarze do wpisu: Dodaj nowy komentarz

Arek (2014-07-08 14:39:23),


Jestem po wrażenie. I to pod takim duużym wrażeniem! Gratuluję wytrwałości w dążeniu do celu! Super :)