14

grudnia 2014
Skomentuj (1)

Sobota, 4:50 rano. Wstajemy! Po nieco ponad trzech godzinach snu, po wigilii w pracy. Będzie ciężko. Ale czekałam na ten weekend od półtora miesiąca. Dam radę. Na emocjach. Jak zwykle. Jedna walizka na kółkach, druga w ręce. Przecież nie będzie mnie tylko jedną noc! No tak, kobiety... Nie. Ilość odzieży zawsze redukuję do minimum. Zwykle trzeba z czegoś zrezygnować, bo ładowarka do baterii się nie zmieści, albo obiektyw, albo słuchawki. Słuchawki muszą być. A jedna para spodni wystarczy.

Wybiegam z klatki z werwą równą teledyskom Limp Bizkit. Wpadam w poślizg niczym Steven Gerrard w zeszłorocznym meczu Liverpoolu z Chelsea, który pogrzebał szanse The Reds na mistrzostwo Anglii. Chodnik zamienił się w lodowisko. Doślizgałam się do furtki, później do taksówki. W drodze na lotnisko na ekspresówce widzę tłum strażaków wokół spalonego tira, który zrobił dziurę nie tylko w barierce oddzielającej kierunki ruchu, ale i w ekranach dźwiękowych. - Mógł jechać szybciej... - ironizuje taksówkarz, przekonując mnie chwilę później, że skądś mnie kojarzy.

Trzeba nadać bagaż. Wylot o 7:30. Jest 6:45, a tu kolejka do okienka jak za mięsem w 1980. Nerwy biorą lekko górę. Waga wskazuje 17 kg. Serio? No w końcu upchałam tam komputer i cały plecak ze sprzętem. Normalnie takie rzeczy nie lądują w luku, ale tym razem nie było wyjścia. Za podręczny służy mi "jedynie" mniejsza walizka z obiektywem, który udało się w ostatniej chwili wypożyczyć. Ostatni raz miałam taki w rękach na mistrzostwach świata w Brazylii. Ekscytowałam się ponowną wizją pracy z nim co najmniej tak, jakby właśnie ktoś podszedł do mnie i powiedział "ej, tu są kluczyki i dokumenty do tego Audi A5, który stoi tam, pod drzewem, jest twój".

Przy kontroli bezpieczeństwa wzbudzam spore zainteresowanie celników. Nie dość, że jeden z nich pyta o parametry techniczne obiektywu, to jeszcze tradycyjnie bramka po moim przejściu pulsuje na czerwono, wydając z siebie niepokojące dźwięki. WSZĘDZIE tak mam. Może kiedyś uda mi się rozwikłać tę zagadkę. Cała spocona docieram pod mój gate. 7:30. Z powodu mgły na lotnisku docelowym lot będzie opóźniony. Następny komunikat za pół godziny. 8:00. Nadal nic nie wiadomo. 8:30... 9:00... Lot odwołany. - Kurwa - przeklinam pod nosem. - Ma pani rację - odpowiada siedzący obok mnie chłopak, który nieco wcześniej zostawił pod moją opieką swojego MacBooka. No, to wylądowała...

Dobra, ale po co to wszystko? Gdzie ja właściwie się wybierałam? Pod co ten cały wysiłek?

Do Szczecina. Na mecz Korony Kielce z Pogonią.

Siedzenie przez dwie godziny na mrozie w trzech parach skarpet w dalekim Szczecinie na spotkaniu ligi polskiej, na który lecisz samolotem za własne pieniądze, dźwigając kilogramy sprzętu, jest twoim tlenem. Nie masz z tego nic, oprócz pieprzonej satysfakcji. No niewytłumaczalne po prostu. Pytają mnie: po co? Chce ci się? Chce. I będę to robić tak długo, jak długo będzie mi się chciało.

"Drogą powietrzną to nas jeszcze nie zatrzymali..." - napisali koledzy w relacji live ze Szczecina. Chyba nigdy w życiu nie byłam tak rozczarowana. Chociaż w ciągu ostatnich dwóch miesięcy był to już drugi raz, kiedy pogoda mocno namieszała w moich planach. Wcześniej, pod koniec października, miałam wspiąć się na Mnicha. To charakterystyczny szczyt w Tatrach, w pobliżu Morskiego Oka. Miałam się wspiąć nie z byle kim, bo z Andrzejem Bargielem - gościem, który wchodzi na ośmiotysięczniki i zjeżdża z nich na nartach. Odwiedziliśmy go niedawno w Zakopanem, by napisać o nim artykuł dla magazynu Tempo. Efekty już w najbliższą środę. Niestety, nagle warunki w naszych górach zrobiły się iście zimowe i na takie wyprawy brakowało jednak doświadczenia. Zamiast Mnicha zdobyliśmy Kościelec. Ale to już inna, całkiem długa historia, na której opisanie nie znalazłam chwili...

Z kolei już za tydzień czeka mnie kolejna mozolnie szykowana wycieczka. W tym przypadku również o jej powodzeniu zadecyduje pogoda. Trzymajcie kciuki.

Na zdjęciu: w drodze na Kościelec, Tatry, 26 października 2014.


Komentarze do wpisu: Dodaj nowy komentarz

MC (2014-12-14 17:34:03),


A to Audi musi być żółte.