12

maja 2013
Skomentuj (2)

Ostatnio krąży reklama z hasłem "Kraków to stan umysłu". Nie wiem, co dokładnie mieli na myśli jej twórcy, ale Gród Kraka to faktycznie miejsce specyficzne. Tylko szkoda, że jego obraz (świetny klimat, piękny rynek, brukowane uliczki) przesłania mi to, co spotyka mnie przy ulicy Reymonta.

Na meczach w Krakowie zawsze mam jakiś problem. Zaczęło się w 2005 roku. Wtedy po raz pierwszy pojechałam na Wisłę. Osiem lat temu to był chyba jedyny klub, który przyznawał akredytacje dziennikarskie wyłącznie osobom pełnoletnim. O ile dobrze pamiętam, wejściówkę odebrałam, ale na trybunę dla mediów nie zostałam wpuszczona. Z dwóch trafień Grzegorza Piechny cieszyłam się więc w sektorze fanów Białej Gwiazdy. Oczywiście nie tych najzagorzalszych.

Po zamordowaniu kibica Korony, Karola Piróga, relacje między kieleckimi kibicami, a tymi z Krakowa stały się jeszcze bardziej napięte niż kiedykolwiek. Żółto-czerwoni fani na Wisłę nie jeżdżą, więc wiślacy wyżywają się na przedstawicielach prasy ze świętokrzyskiego. Wyzwiska i groźby to najlepsze, co może się przy Reymonta przytrafić. Latają kubki po napojach. Czasem i z napojami. Faktem jednak jest, że nierzadko prowokują sami dziennikarze. Też nie są święci. Patrzmy obiektywnie.

Ja jeżdżę na mecze z pasji. Jeżdżę, żeby szukać fajnych ujęć. Nigdy nie mam złych intencji. Nie szukam zwady. Na nikogo nie patrzę krzywo. Przy okazji sobotniego spotkania zostałam na Wiśle potraktowana co najmniej jak jedna z najważniejszych osób kieleckiego środowiska kibicowskiego, wysłana do Krakowa na misję szpiegowską.

Robiąc fotkę ogólną wiślackiego "młyna", leciały w moim kierunku teksty w stylu "wyp... z tymi zdjęciami". Widziałam kątem oka i przez wizjer machanie pięściami. Dodam, że nie robiłam żadnych tzw. twarzówek, mimo że wcale nie jest tak, że ich robić nie mogę. Przypominam, że mecz jest imprezą masową. Nie robiłam ich jednak ze względu na pewne niepisane zasady. Nie robiłam, bo nie chciałam problemów. Nie robiłam, bo po prostu wiedziałam, gdzie jestem.

Olałam zaczepki, bo to w sumie nic nienormalnego. Poszłam dalej. W okolicach środka boiska przy ławkach rezerwowych podeszło do mnie dwóch gości. Mieli na sobie identyfikatory. Nie byli z ochrony. Być może byli to przedstawiciele ultrasów albo prowadzący doping. Nieważne. - Usuń zdjęcia gniazda - powiedział jeden z nich. - Nie. - Usuń. - Dobra - rzuciłam od niechcenia i chciałam odejść. Wiedziałam, że przecież i tak nie wrzucę żadnych twarzy. Dla świętego spokoju. - No to usuwaj teraz - naciskali. - Nie chce mi się szukać, dajcie spokój - powiedziałam. - Żeby tylko te zdjęcia nie znalazły się na Koronie - zagrozili. - Czemu miałyby się znaleźć? - Bo jesteś z Kielc. - I co z tego?

Taki to był dialog. A zdjęcia młyna i gniazda robiłam nie tylko ja. Co ciekawe, tylko ja byłam zaczepiana. Nigdzie nie ma tak, jak tam. Nigdzie indziej nie czuje się takich negatywnych emocji w powietrzu. Nawet przy głupim wjeździe na parking mieliśmy problem. Ochroniarz z wyraźną niechęcią w głosie pytał, na jakiej podstawie my tu w ogóle chcemy wjechać. Z wielkim oporem poszedł po listę z numerami rejestracyjnymi. Nie wiem, czy chce mi się jeszcze kiedykolwiek tam wracać. Może czas pójść drogą kieleckich kibiców? Ale czy to wybór nie za łatwy?

Na zdjęciu: sektor kibiców Wisły podczas meczu z Koroną. Kraków, 11 maja 2013.


Komentarze do wpisu: Dodaj nowy komentarz

Devon (2017-05-17 14:34:47),


Thanks to my father who shared with me regarding this webpage, this web site is truly remarkable.

Hildegarde (2017-05-14 21:12:46),


It's great that you are getting thoughts from this post as well as from our argument made at this place.