Poprzestawiała się hierarchia priorytetów. Ale nie dziennikarzom obecnym na konferencji prasowej z udziałem pułkownika Mikołaja Przybyła, a komentującym bardzo ochoczo całe wydarzenie ludziom.
Po co pomóc, jak można opisać jak umiera, hieny cmentarne, świerwa bez honoru, bydlaki – to najłagodniejsze z komentarzy, które poleciały pod adresem przedstawicieli mediów po poniedziałkowym wydarzeniu. Wszyscy, rzecz jasna, zostali wrzuceni do jednego worka. Wszyscy, ale to absolutnie wszyscy rzucili się do kamer zamiast udzielić pomocy. Na środku we krwi leży ranny pułkownik, a wokół otacza go wianuszek hien, który przygląda się jak umiera. Coś na wzór sceny w Królu Lwie, kiedy wygnany z domu Simba leży nieprzytomny na popękanej, wysuszonej pustyni. No, jak tak można?!
A w ogóle to zaraz, zaraz… Gdzie w tym wszystkim jest pułkownik Przybył? Czy ktoś się zastanowił nad motywami jego próby? Dlaczego posunął się do tak desperackiego kroku? Czy można było temu zapobiec? Dlaczego wybrał taki moment? Nie, o tym się nie mówi. Najważniejsi są dziennikarze, nieudzielający pomocy. To oni w tym wszystkim wysunęli się nieopatrznie na pierwszy plan. I ci tak chętnie komentujący reportażyści śmią wypominać pracownikom mediów brak życiowych wartości?
Cecha narodowa ery komputerowej: nie zwraca się uwagi na to, co w centrum, ale na tło. To tak jak ostatnio pisał na swoim blogu mój dobry kolega. Wśród komentujących zdjęcia na portalach społecznościowych można wyodrębnić grupę tzw. "kogutów", którzy zauważają na fotografiach wszystko z wyjątkiem tego, co chciał pokazać autor i prześcigają się w ripostach. Tekst można przeczytać tutaj.
Kwestia zachowania dziennikarzy w tej sytuacji została za bardzo nadmuchana. Co, wszyscy co do joty mieli się rzucić z pomocą pułkownikowi? Dzięki temu wyszedłby bez szwanku? Co najwyżej zabrakłoby mu powietrza i nawet szpital by nie pomógł. Swoją drogą, to właśnie dziennikarz pierwszy przyklęknął przy pułkowniku, żeby zobaczyć, co się stało. To jeden z dziennikarzy także wzywał pomoc. Ale nie, wszyscy są złymi bydlakami. Łatwiej podchwycić temat, przeczytać kilka opinii i zredagować swoją tak, aby pasowała do większości, a następnie stukać bezmyślnie w klawiaturę, niż użyć własnego mózgu, o ile takowy istnieje.
Natomiast dziwi mnie to, że wszyscy się tak obruszyli wtorkową okładką Super Expressu. Zdjęcie pułkownika, leżącego w kałuży krwi… Ale zdjęcie nie w Wyborczej, nie w Rzeczpospolitej, tylko w SE – typowej bulwarówce! Co niby innego na okładce miał zamieścić dziennik tego typu? Zagraniczne gazety nie zrobiłyby niczego innego. Etyka oczywiście nakazywałaby pomyśleć przed publikacją takiej fotografii, ale coś takiego jak etyka istnieje tylko w podręcznikach. Jeśli komuś więc przeszkadzają takie zdjęcia, niech nie kupuje Super Expressu. Wszyscy zarzekają się, że nie czytają tabloidów, a jak co do czego, to jakimś cudem każdy wie, co zostało opublikowane.
Na zdjęciu: operatorzy kamer i fotoreporterzy podczas pracy na meczu niemieckiej Bundesligi pomiędzy Herthą Berlin i SC Freiburg, 20 września 2009.