05

października 2012
Skomentuj (1)

Piździ, piździ, piździ – powtarzał rytmicznie kolega-sąsiad, wydając przy tym szereg innych, jeszcze dziwniejszych dźwięków i plując na wszystkie strony. Szybko podłapaliśmy motyw. Chodziliśmy przez pewien czas po podwórku, próbując nucić coś na wzór mocno porysowanej płyty. Mieliśmy po jedenaście, dwanaście lat i nie wiedzieliśmy, że to się nazywa beatbox ani że nasze "piździ" pochodzi z jednej z najważniejszych płyt hip-hopowych w Polsce. Był rok 2001. Lato.

Kolega miał komputer. Nikt inny z podwórka wtedy nie miał. Sprzęt należał do jego starszego brata, ale na nasze szczęście on rzadko bywał w domu. Graliśmy głównie w kultowe "wormsy". Siejąca spustoszenie babcia albo granat, który przed wybuchem śpiewał "alleluja" – klasyka. Słuchaliśmy też u niego muzyki. W oknie winampa posiadał więcej tytułów, niż byliśmy sobie w stanie wyobrazić. Puszczał nam Liroya, Kalibra 44, Slums Attack, Wzgórze Ya-Pa 3 i Paktofonikę. Takiej muzyki nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Podobała nam się, nawet jeśli nie za bardzo rozumieliśmy, o czym oni tam gadają. Nie udało jej się jednak przysłonić nam świata. Wygrała piłka.

Później, w gimnazjum, poznałam koleżankę. Patrząc na nią, nikt by nie powiedział, że jest maksymalnie wkręcona w hip-hop. Od razu ją polubiłam. Pożyczyła mi kasetę magnetofonową (oryginalną!) Kaliber 44 "W 63 minuty dookoła świata", która przez kilkanaście kolejnych dni szalała w moim walkmanie. Razem z nią także byłam na koncercie K44 w Kielcach w nieistniejącym już klubie Hormon. Łyknęłam rap na nowo tak, że nawet przez chwilę mieliśmy swój skład. Niestety, ostatecznie tylko ja wykazywałam się w nim jakąkolwiek twórczością.

Polski rap chyba nigdy jeszcze nie budził takiego zainteresowania jak teraz, przy okazji premiery filmu "Jesteś Bogiem". Produkcji nie widziałam. W USA w kinach obecnie nic ciekawego nie puszczają. Nie czytałam też recenzji, chociaż wszędzie wpadam na artykuły dotyczące dzieła Leszka Dawida. Czytałam za to książkę-scenariusz Macieja Pisuka. Z miejsca poczułam do gościa niesamowity szacunek! W zgłębienie historii trzech chłopaków z Bogucic i Mikołowa włożył całego siebie. Zaczął chodzić tymi samymi ulicami co oni, niemal z nimi zamieszkał. Pisuk zrobił, co mógł, żeby przybliżyć klimat tamtych czasów, dobrze poznać historię zespołu oraz żeby wczuć się w sytuację Magika. Jego jednak do końca nie znał nikt.

Magik. Nie brakuje głosów, że gdyby nie skoczył z okna, to Paktofonika nie byłaby taka znana. Byłaby. Może nie miałaby tylu ślepych wyznawców i aż takiego zamieszania wokół siebie, może nigdy o niej nie powstałby film, ale na pewno ten skład zaliczałby się do najważniejszych zespołów hip-hopowych w Polsce. W okresie, kiedy tworzyła trójka ze Śląska, rap dopiero się w kraju nad Wisłą rozwijał. Scena była już jednak niezwykle zróżnicowana, o czym mówił kiedyś Sokół. I chociaż technicznie rapowanie nie stało wtedy na wysokim poziomie, to pod kątem dojrzałości i świadomości teksty PFK zdecydowanie się wyróżniały.

Może dlatego dziś więcej mówi się o niej niż o Kalibrze. Paktofonika jest prostsza w przekazie, łatwiejsza do zrozumienia i przez to bardziej trafia do ludzi. Kaliber, a szczególnie album "Księga Tajemnicza. Prolog", należał do… cięższego kalibru. Denerwowało mnie czasem to ich charakterystyczne zawodzenie. Psycho rap – jak sami siebie nazwali. Ale jednak ja dziś lepiej pamiętam wersy z ich kawałków niż twórców "Jestem Bogiem". Kaliber miał w sobie coś szczególnego. To coś pozwalało mu nawet łączyć środowiska. Dawno temu ktoś ze znajomych, słuchający punk rocka i obracający się w tym otoczeniu, powiedział mi coś w stylu: wiesz, słuchamy swojej muzyki, ale mamy szacunek do Kalibra.

Można się spierać o to, kto był lepszy, kto jest ważniejszy i czy Magik faktycznie był taki znakomity, ale… po co? Właśnie m.in. takie spory dzielą, a tak naprawdę nie mają sensu. Rzuciła mi się ostatnio w oczy niespotykana dotąd liczba linków do kawałków hip-hopowych, szczególnie Paktofoniki, na fejsbukowej tablicy. Mogę sobie wyobrazić, co się dzieje w Polsce. Nagonka na nagłych fanów trwa w najlepsze. Każdy teraz od zawsze słuchał hip-hopu. Każdy jest fanem. Na chwilę. A może na dłużej? Tak samo jest z kibicowaniem przy okazji mistrzostw świata czy Europy. Jeszcze niedawno też by mnie to wkurzało. Ale to się nie zmieni. Innych nie zmienimy. Możemy zmienić siebie i swoje nastawienie.

Bo… czy to źle? Czy to źle, że dzięki temu filmowi Magik, Fokus, Rahim, hip-hop trafią do szerszego kręgu odbiorców? Czym różni się osoba, słuchająca tej muzyki od piętnastu lat i taka, która o "pakcie przy dźwiękach głośnika" dowiedziała się dwa tygodnie temu? Może jej się to rymowanie do bitu spodoba. Może kupi płytę. Może sięgnie po albumy innych. Nie ma lepszych i gorszych fanów.

Dobrze, że powstał ten film. Mam nadzieję, że jest taki dobry, jak o nim mówią. Dobrze, że ludzie wracającą pamięcią do tamtych czasów i na nowo odkrywają stary rap, tak inny od tego dzisiejszego. Nie jest oczywiście tak, że teraz już dobrego hip-hopu się nie robi. Owszem, robi się, ale inaczej. Ja nigdy nie byłam wcale wielbicielem ani Magika, ani Paktofoniki. Wolę innych. Dziś mamy o wiele łatwiejszy dostęp do wszystkiego i większy wybór. To wymaga od nas więcej myślenia. Ale zarówno twórcy, jak i słuchacze mają swój mózg.

Wspominałam, że scena hip-hopowa była za czasów Paktofoniki bardzo zróżnicowana. Jednocześnie wydaje się też, że bardziej się solidaryzowała. Teraz jest paradoksalnie odwrotnie – raperzy klonują się na pęczki i kłócą się między sobą. A za nimi idą odbiorcy. Kilkanaście lat temu nikt nie używał słów "sezonowiec", "hejter", "gimbus". A kto wprowadził tę terminologię? Sami raperzy. W tekstach Paktofoniki, Kalibra czy innych legend hip-hopu nie było tyle nienawiści, co jest teraz. One dawały do myślenia. Była muzyka, która się podobała albo nie. Jak nie, to się jej nie słuchało i już. A nie wchodziło na fora nielubianych zespołów i obrażało ich słuchaczy. Pozwólmy każdemu słuchać tego, co mu się podoba. "Rób coś, a nie gadaj, nie pierdol trzy po trzy / Kto tu jest najlepszy, hip hop nie dzieli nas, a łączy" – rapował  Fokus w kawałku "Powierzchnie tnące". Niestety, obecnie częściej dzieli, niż łączy…

Na zdjęciu: trzepak – symbol czasów, o których pisałam na początku tekstu. Ale gryzie się trochę ten kawałek złomu z okolicą, nie? To najdziwniejsze miejsce, w jakim widziałam trzepak – na kamienistej plaży w Ayia Napie, na Cyprze z kurortami wypoczynkowymi w tle. Co ciekawe, w USA trzepaków nie ma. Mało tego, ludzie nie wiedzą o czym mówię, kiedy próbuję im wyjaśnić znaczenie tego przedmiotu. A dywany w domach mają.


Komentarze do wpisu: Dodaj nowy komentarz

Pierzus (2012-10-08 19:51:00),


Amerykanie tracą najlepszą zabawę bez tych trzepaków:D bo tam najwięcej dzieciństwa się spędzało:) a co do rapu nie wiem nie słucham ale zgadzam się, że nie ma lepszych albo gorszych fanów... ale co do tego są fani prawdziwi i na pokaz o czym też mówisz zależy od pory.. czyli czy to Euro, czy to właśnie film jakiś. Ktoś powiem: "o wiem oglądałem" i wielce mądrala a tak na prawdę nic nie wie.